-Wszedłem do pierwszego sklepu, pytam się "Jest kisiel?", babka mówi, że jest, ale tylko taki do kubka, to mówię, że nie chcę. Wychodzę. Poszedłem do innego, no patrzę jest, to biorę.
-Ale ten, co kupiłeś... jest do kubka.
-Co?
-Miał być bez cukru.
-No przecież jest bez cukru.
-"Słodka chwila", faktycznie, bez cukru.
-...
-Myślałeś, że to ironia, czy jak?
Jeszcze nigdy nie byłam tak niestabilna emocjonalnie jak teraz.
Studia to istne szaleństwo, zwłaszcza, kiedy co dnia otacza mnie prawie stu pięćdziesięciu facetów i około 50% z nich jest zdecydowanie akceptowanych przez deterministyczny automat skończony zwany potocznie moim mózgiem. Dobra, proszę wybaczyć mi to ostatnie, wrogie siły zwane również "teorią automatów" przejęły panowanie nad moją świadomością.
A wracając do tematu... Nie jestem w stanie powiedzieć, co właściwie stało się w ciągu tych kilku ostatnich miesięcy.
Ilu facetów miało mnie w swoich objęciach w ciągu ostatnich dwóch miesięcy? Ilu facetów proponowało mi wspólne wyjście?
W dodatku to wszystko dzieje się o wiele za szybko. Za szybko poszczególne jednostki pojawiają się i znikają w moim otoczeniu, w moim życiu. Znaczą wiele, ale tylko przez moment, a potem wspomnienie o nich zostaje zwyczajnie rozmyte przez przychodzące dni, kolejne spotkania i tak w kółko.
A najgorsze w tym wszystkim jest chyba to, że ja czerpię radość z tych krótkich, nic nieznaczących znajomości, które nie dają mi żadnej stabilności, żadnej pewności, żadnego jutra.
Do niedawna spokojnie można było określać mnie jako "samotniczkę" i nic w tym dziwnego. Kocham samotność, chłonę samotność, planuję samotność. Szkoda tylko, że moje życie zmieniło swój naturalny tryb wraz z momentem zmiany otoczenia.
Początek studiów to taki charakterystyczny okres w życiu większości młodych ludzi, który ubogaca nas o nowe, nietrwałe znajomości. Przychodząc na uczelnię nie jesteśmy jeszcze przyzwyczajeni do myśli, że osoby, które niebawem poznamy, mogą szybko zniknąć z naszej rzeczywistości.
Idąc do liceum, jesteśmy świadomi tego, że większość osób, z którymi spotkamy się pierwszego dnia szkoły, skończy tę szkołę razem z nami.
Na studiach ludzie znikają regularnie co pół roku.
"Nie przywiązuj się", radził mi starszy brat, kiedy opowiadałam mu o ludziach z roku, których naprawdę polubiłam. "Nawet nie zauważysz, kiedy przestaną pojawiać się na wydziale."
Za późno. Ja już się przywiązałam.
Przywiązałam się do wiecznie zadowolonego Rogera, który pisze ze mną po nocach i zadaje na fejsie głupie pytania dotyczące fizyki. Przywiązałam się do Kapitana, który ciągle coś śpiewa i regularnie przysyła mi linki do bitw karaoke on line. Oczywiście wszystkie te bitwy wygrywa bez problemu. Przywykłam też do entuzjastycznego Wojciecha, z którym poznaliśmy się całkiem niedawno. I do Stu, który chyba zdążył się we mnie zakochać.
Przywiązałam się do mojego "braciszka", który przesiaduje u mnie co wieczór i razem mówimy sobie jak bardzo chcemy, żeby ta jego poprawka była już ostatnią.
Jest też jedna osoba, która z uczelni zapewne nie zniknie, bo stoi "z tej drugiej strony". Tak, do L. też zdążyłam się już przywiązać, chociaż w świetle prawa to już jest prawie karalne. W rzeczywistości karalnym powinien być raczej sposób, w jaki on rozrzuca po sali wesołe iskierki stale migocące w jego oczach. I sposób w jaki się uśmiecha. I jak mówi. I jak patrzy mi prosto w oczy i nie potrafi zachować powagi.
Ah tak, zdążyłam też przywiązać się do kogoś, kto prawdopodobnie niebawem zniknie z naszej uczelni. Wolałabym, żeby udało mu się zostać, ale niestety ciemno to widzę.
Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, pomyślałam "co za typ...". Czułam wtedy, że to jeden z tych, których się "nie zaczepia". A potem okazało się, że jesteśmy razem w grupie, a on posyła mi szerokie uśmiechy i onieśmielające spojrzenia, gdy tylko ma ku temu okazję. A ja nie mam pojęcia, gdzie podziać wtedy wzrok.
I to właśnie tak krótkotrwałe i nic nieznaczące uczucia kierują mną w codzienności.
Dziś mój wzrok biegnie za tamtym, jutro za tym. Nic na stałe, nic na zawsze.
Przyjaciele mówią mi, że to nieodpowiedzialne i bardzo głupie, nieprzemyślane, ale całkowicie zgodne z duchem czasów, za którym ja w zasadzie nigdy nie miałam zamiaru iść.
I nie szłabym za nim, gdybym tylko potrafiła kochać.