poniedziałek, 30 września 2013

3. Z weną i chęciami bywa różnie.

Z serii True Story Bro :
Rozmowa na Facebugu
JJ: Polubiłabyś dla mnie jedną stronę?
Fejs: Może, ale po cholerę? 
JJ: No ale polubiłabyś? Prooszę.
Fejs: Za czekoladę. 
Fejs: Done. 
JJ: Dzięęęki! 

*5 minut później*

JJ: Yeee, wygrałem obiad dla dwóch osób!
Fejs: wtf?
JJ: Byłem dwustetną osobą, która polajkowała stronę :D.

Dzięki za informację.

         A z tą weną to jest tak, że nawet jeżeli ona gdzieś tam we mnie siedzi, to powoli zaczynam czuć spadek satysfakcji z własnej pracy.
Spaceruję po opowiadaniach blogowych i dostrzegam ludzi, którzy mają potężny zasób słownictwa, piszą barwne opisy i wprowadzają do swoich historii pełnowymiarowe postacie.
Mój język jest prosty (na co generalnie nie narzekam, bo go lubię), ale wciąż brakuje mu tego czegoś. Tak mi się wydaje.
Problem powstaje, kiedy zaczynam myśleć o tym, że może jednak pisanie nie jest dla mnie.
Przecież wiem, że jest, masa ludzi powtarza mi, że POWINNAM iść w tym kierunku, a ja ślepo w to wierzę, bo również czuję, że jakiś tam potencjał we mnie drzemie.
Jak więc pozbyć się lęku przed ludźmi, których twórczość doprowadza moją szczękę do spotkania trzeciego stopnia z podłogą?
Nie wiem.

       A tak w ogóle to przeprowadziłam się już do nowego mieszkania, a od jutra zaczynamy wykłady. Przez pokój da się przejść (to nic, że trzeba do tego przesunąć fotel, który aktualnie zajmuje powierzchnię, która umożliwiała przedostanie się od drzwi do okna), zlew W KOŃCU przestał przeciekać, rura nad umywalką CHYBA jest już naprawiona, czajnik NADAL przecieka, a ciepłą wodę mają odpalić DZIŚ O PÓŁNOCY albo JUTRO O SZÓSTEJ RANO.
Życie na stancji to pasmo niekończących się niespodzianek, oraz wyzwań, które namawiają człowieka do wyskoczenia z okna na trzecim piętrze.
Ale nie poddajemy się, idziemy do przodu z nadzieją, że te dziewięć miesięcy przebiegnie nam truchtem koło nosa.

Fantastycznie jest wyjść na ulicę i mijać grupy studentów wbijających spojrzenia prosto w moje oczy. 

poniedziałek, 23 września 2013

2. Marzenia

Z serii True Story Bro :
"-Czyli za dwa tygodnie w piątek, tak? 
-Dzisiaj jest czwartek, więc właściwie to za tydzień. 
-Ale dzisiaj jest wtorek, mamo.

-Jak wtorek? Przecież dzisiaj środa."

Trochę stare, ale ciągle miło mi się to wspomina. 

      Macie jakieś marzenia prawda? 
Bo chyba nie jestem z tym sama, że przy pracy nie myślę o tym, co robię, ale o tym, co będę robiła, kiedy już "uda mi się...", jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało.
      Ja marzeń nie nazywam marzeniami.
Nazywam je planami na przyszłość
Mój plan na przyszłość wywiera ogromny wpływ na to, o czym pisałam w poprzedniej notce. Mianowicie determinuje on moje pragnienie samotności. 
      Bez względu na to, jak śmiesznie w moim przypadku brzmią słowa "Chcę zostać pisarką", tak właśnie kształtuje się mój plan. Wydać pierwszą książkę i zarobić na wydanie kolejnej. 
Marzenie pośrednie. Marzenie bezpośrednie brzmi "Jeździć po całym świecie i pisać książki". 
Nie podróżnicze, nie myślcie sobie, że lubię zanudzać ludzi opisywaniem różnych krajów. Nie ośmieliłabym się odebrać roboty Cejrowskiemu albo Pawlikowskiej, zwłaszcza, że oboje darzę ogromną sympatią z pewnych względów. 
      Plan numer jeden : Trzy miesiące spędzone w Las Palmas. Umieszczę tam akcję powieści psychologicznej pt. "Mój chłopak jest gejem". Ten pomysł chodzi za mną już ponad rok, ale nadal uważam, że nie napiszę tego w granicach Polski. 
     Plan numer dwa : Pół roku w Manchesterze. Nie wiem po cholerę, nie wiem, co będę tam pisać. Wiem, że nieraz odwiedzę Etihad Stadium w tym czasie. 
     Plan numer trzy : Bliżej nieokreślony, pozostawiony pod znakiem zapytania z dopiskiem "Zobaczy się". 
Brzmi trochę jak marzenia dziesięcioletniej dziewczynki, która nie ma bladego pojęcia na jakim świecie żyje i jakie możliwości daje jej kraj, otoczenie, ludzie itd. 
Działam pod hasłem "Impossible is nothing" i skupiam się tylko na jednym.

Żeby nigdy nie zejść ze ścieżki, którą dzisiaj idę do celu. 

piątek, 20 września 2013

1. Wybór

Z serii True Story Bro :
"-No to gdzie idziesz na studia?
-Studia? Ja zostanę piratem. Będę pływał po morzu z moimi kamratami i pił rum przez całe życie. 
-Rum powiadasz? 
-No rum, ewentualnie wódkę. 
*
-No cześć, kamracie, już po rekrutacji?
-Owszem, siedzę właśnie we Wrocławiu, jutro idę na polibudę zanieść papiery." 


       Ale pan T. to i tak niegroźny przypadek.

         W ostatnich dniach doszłam do bardzo ciekawego wniosku, dotyczącego całego mojego życia. 
Jestem singielką z wyboru. 

Nazwijmy go roboczo K. 
Wspominam K, że odwiedziłam swoje nowe mieszkanie. Stwierdzam, że nadaje się do użytkowania. K zadaje pytanie : "To kiedy się wprowadzamy?", żartobliwie odpowiadam, żeby zaczął się pakować, bo to już w następną niedzielę. Padają słowa, od których robi mi się słabo : "Ale ja na poważnie". "Skończ najpierw studia" - mówię, starając się utrzymać rozmowę w tonie przyjacielskiego przekomarzania. "Skończę" - obiecuje. Zmieniam temat, prosząc Boga, żeby on już nigdy do tego nie wracał. 
Dlaczego? Nie wiem, przecież kiedyś go kochałam. Albo przynajmniej tak mi się wydawało. 
Face, Ty egoistko. 

         Miałam w swoim życiu parę lat ciągłego cierpienia z powodu samotności.
Każdy dzień zaczynałam i kończyłam z myślą o jakimś facecie, który był dla mnie nieosiągalny. Młoda i głupia ja. 
Zaczęłam od K, przebrnęłam J, M, P i powróciłam do tegoż samego J. Taak, ciągle nazywam go swoją "jedyną miłością", wciąż na jego widok przyspiesza mi serce i mam problemy z oddychaniem. A może powinnam napisać o nim w czasie przeszłym? Nie mam pewności, czy jeszcze kiedyś uda mi się go zobaczyć. Po czterech latach tego uczucia, które robiło z nas psychopatów, każąc drżeć przy każdym wypowiedzianym "cześć", on znika z mojego życia. 
         Tym właśnie sposobem od paru tygodni samotność jest moim błogosławieństwem, a życie jak to życie, robi mi na złość, wpychając mi w ręce co raz to nowych facetów. 
-Nie chcę, do cholery - mówię mu.
-A może jednak? Może to właśnie ten. - Ono nie daje za wygraną. 
-Nie.
-Spróbuj.
-Chcę być SAMA. Jasne? - warczę, lekko poirytowana.
-Dobra, dobra, rozumiem - odpowiada mi.
Powiem wam coś. Życie nie nadaje się do dyskusji, bo w ogóle nie słucha. Ma gdzieś, co ja mówię, następnego dnia przychodzi i powtarza te same, wytarte, zużyte argumenty, które znam na pamięć. 
         K twierdzi, że nie ma większej głupoty, niż zadecydowanie o własnej samotności. 
-Zwłaszcza w twoim przypadku - mówi mi po raz setny. On nie potrafi zrozumieć, że ja już wiem, jak chcę ułożyć sobie życie. Wiem, że nigdy nie będę miała stałego adresu zamieszkania, trzy miesiące w Walencji, pół roku w Manchesterze, miesiąc w Petersburgu, niecały rok w Montrealu. 
-Jeśli to jest mój błąd, to życie nie dopuści do jego popełnienia. Samo wepchnie mi w ramiona "tego jedynego" - bronię się z myślą o J. Jeżeli życie zechce, żebym jednak kogoś miała, to połączy nasze drogi po raz kolejny, tym razem już na zawsze. 

Jestem singielką z wyboru. 
Nie jestem przeraźliwie brzydka, figurę mam w porządku. Inteligencja w normie, charakter znośny, choć czasem porządnie irytujący. 
Szczerze mówiąc, wolałabym wmawiać sobie, że ktoś mnie chce, podczas gdy byłoby inaczej. 
W moim przypadku tak byłoby o wiele łatwiej, bo ja nie umiem ranić. 

A czasem po prostu muszę, bo chcę być sama. 
W imię zasady : "Albo z tobą, albo wcale."